poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 13, czyli co się dzieje na wolności..

No wiec tak..
Nadchodzi dość.. dziwny rozdział.
Serio dziwny.
Tak jak do tej pory było dość poważnie i w ogóle mord, przemoc i przekleństwa, tak teraz..
No może w drugiej części rozdziału się o to pokuszę, ale na razie..
Zapraszam do czytania. XD


***

  Wstałam wcześnie rano. Bolały mnie plecy. Pomasowałam kark, wykręcając go trochę. Przyzwyczaiłam się do niewygody, ale ileż można. Jak tylko stąd wyjedziemy, biorę osobny materac i nara wszystkim, będę spać ile wlezie. Spojrzałam na śpiącego na krześle, związanego Charlie'ego. Natay przekręcił się na drugi bok, kopiąc mnie w łydkę. Zacisnęłam zęby, ale twardo powstrzymywałam się przed oddaniem śpiącemu chłopakowi. Przecież nie chciałam, żeby się obudził, skoro miałam iść coś zjeść i zapalić papierosa podkradzionego od któregoś z moich ludzi. Rozejrzałam się. Brakowało Can, Trevora, Nervila i Layli. Wstałam powoli i otworzyłam okno. Wyskoczyłam przez nie, okrążyłam budynek i weszłam z powrotem do budynku frontowymi drzwiami. Skierowałam swoje kroki do kuchni. Nacisnęłam klamkę, pchnęłam drzwi i usłyszałam wystrzał.
  - Wszystkiego najlepszego! - wrzasnęła czwórka uciekinierów. Otrzepałam się z kolorowych skrawków papieru i spojrzałam na nich jak na debili.
  - Po co to? - spytałam, marszcząc nos. - Się, no wiecie.. Dzięki i w ogóle, ale to niepotrzebne - zaśmiałam się.
  - Masz dopiero 17 lat, uciekłaś z najbardziej strzeżonego więzienia świata z własnym gangiem liczącym kilkudziesięciu ludzi, do tej pory cię nie wyśledzili i wątpię, żeby z ich umiejętnościami przyszło im to szybko. To jest powód do świętowania. - powiedział Nervil, zakładając ręce na klatce piersiowej. - Jeśli dożyjesz dwudziestki, to zrobimy ci taką imprezę, że cały świat o niej usłyszy - uśmiechnął się. Uśmiechnęła się też Candy, Layla, uśmiechnął się Trevor wraz z całą bandą popieprzeńców stojących za mną. Uśmiechnęłam się też ja. I toster. Wbiłam nóż w toster.
  - No dobra. W takim razie.. Zabawmy sie. Co wy na to? - zawołałam. Ludzie zaryczeli w odpowiedzi. Znaleźliśmy kilka ogromnych głośników, wystawiliśmy je na podwórko, kilku naszych pojechało do najbliższego miasta po żarcie i inne potrzebne rzeczy, jak moje fajki na przykład. Za motelem wcześniej zauważyłam ogromną dziurę, wyłożoną niebieskimi płytkami. Zapytałam Charlie'ego co to jest. Spojrzał na mnie jak na debila, a ja posłałam mu wzrok, który mówił 'nawet nie próbuj się śmiać'. Odpowiedział, że to basen, czyli miejsce, gdzie wlewa się mnóstwo wody i się w tym pływa. Zmobilizowałam swoich, żeby wyczyścili kąpielisko. Kiedy było już czyste, nalaliśmy do niego wody. Myślałam, że będzie szło wolniej, ale okazało się, że Charlie ma specjalne nielegalne kanały, przez które doprowadzał kiedyś ciepłą, czystą wodę do swojego motelu. Wykorzystaliśmy to i woda lała się, podczas gdy my przygotowywaliśmy resztę. Rozstawiliśmy stoły, na stołach poustawialiśmy alkohol, który zupełnie różnił się od tego więziennego, jedzenie i napoje. Na dachu umieściliśmy kilka lamp. W pewnym momencie przypomniałam sobie, że przecież nie mieliśmy muzyki. Zostawiłam wszystkich na podwórku, żeby dokończyli swoją robotę i weszłam do motelu. Przeszukałam wszystkie szafki, ale nic nie znalazłam. Żadnych płyt, żadnych kaset.. Nic. Podirytowana wsadziłam ręce do kieszeni i skierowałam się w stronę kuchni. Po drodze zauważyłam drzwi, za które jeszcze nie zaglądałam. Rozejrzałam się i zrozumiałam czemu nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Znajdowały się we wnęce, w której do tej pory stał automat do robienia herbaty i kawy. Wzruszyłam ramionami i nacisnęłam klamkę. Zamknięte. Zaklęłam cicho. Kopnęłam w drzwi tuż obok zamka i przeszłam przez próg. Pierwsze co zauważyłam, to schody. Wiec w motelu jednak była piwnica. Kłamczuszek z tego Charlie'ego. Zeszłam na dół po omacku. Wymacałam włącznik i go nacisnęłam. Żarówka zamrugała kilka razy, po czym ostatecznie rozbłysła mdły światłem. Westchnęłam ciężko. Lepsze to niż nic. Rozejrzałam sie. Na lewo były półki z mocno zapleśniałymi przetworami. Podeszłam do nich i uśmiechnęłam się. Znalazłam kilka pustych kartonów, spakowałam do nich słoiki i zaniosłam do vana. Potem zaczęłam przeszukiwać resztę rzeczy. Usiadłam na ziemi i otworzyłam pierwszą skrzynkę. Była pełna ciuchów. Dziwnych, kolorowych, ale zabawnych. Znalazłam pięć takich pudeł wypełnionych przebraniami. Otworzyłam kolejne, podłużne. Były w nim lampki, kolorowe lampki. W kolejnych było coś dziwnego. Niektóre rzeczy były okrągłe, inne owalne lub podłużne. Obejrzałam dokładnie każdy po kolei. Dziwne te granaty. Takie kolorowe, ozdobne i do tego jakby puste w środku. Odłożyłam je delikatnie. Nigdy nic nie wiadomo z tym ustrojstwem. W końcu dotarłam do ostatniego pudła, ukrytego w samym kącie piwnicy. Karton był ogromny, a jego zawartość ciężka i plastikowa z tego co słyszałam. Znałam ten dźwięk. Szybko, ale precyzyjnie rozcięłam nożykiem taśmę opasającą karton i otworzyłam wieko.  Uśmiechnęłam się szeroko. To było to. Przejrzałam kilka płyt i kilka kaset, a mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.  AC/DC, Fall out Boy, Audioslave, Ratt, Kansas, Eagles of Death Metal, Iron Maiden. Oprócz nich było jeszcze wiele płyt innych zespołów, o których wcześniej nie słyszałam, ale po wyglądzie okładek założyłam, że mi się spodobają. Natrafiłam też na kilka płyt rapu, który uwielbiała Can. Wzruszyłam ramionami. Od biedy mógł być. Podniosłam karton i zaniosłam go na górę. Spojrzałam na ludzi śmiejących się, bijących i biegających gdzie popadnie. Moja rodzinka. Lepszej sobie nie mogłam wymarzyć. Włożyłam płytę do odtwarzacza, nacisnęłam guzik 'play', a z głośników buchnął początek starego, dobrego 'Thunderstruck'. Ściszyłam piosenkę prawie do zera. Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Wyskoczyłam na podwórko, podeszłam do jednego ze stołów i wzięłam sobie z niego butelkę czegoś, co nazywało się piwo. Zwołałam wszystkich i kazałam każdemu wziąć po jednym. Kiedy wszyscy już swoje mieli, odchrząknęłam głośno.
  - Zanim zaczniemy się bawić, chciałam wam coś powiedzieć - zaczęłam, a wszystkie oczy ponownie zwróciły się ku mnie. - Znacie już moją historię, wiecie czemu jestem taka, a nie inna i wiecie jak znalazłam się miedzy wami.. Ale nie jestem pewna, czy do wszystkich dotarło czemu nie uciekłam tylko z wybranymi albo sama. Przecież tak byłoby prościej uciec i trudniej byłoby nas znaleźć. Przyznaję, jeszcze trzy lata temu, kiedy zaczynałam myśleć nad planem ucieczki, myślałam tylko o sobie, ale z biegiem czasu coś sobie uświadomiłam. Jesteśmy rodziną. Wszyscy wiemy, że nikt tutaj nie jest czysty, każdy ma coś na sumieniu, mimo to ufamy sobie, dobrze się razem bawimy. Mam najlepszą rodzinę pod słońcem. Jesteście szaleni, często niezrównoważeni psychicznie, macie dużo i jeszcze więcej na sumieniach, społeczeństwo was odrzuciło, ale teraz jesteśmy razem. Możemy wszystko, bo jesteśmy tutaj razem. Tyle razem przeszliśmy, że.. Żadna rodzina nie ma takiej historii i nie jest przy tym tak zżyta jak my - uśmiechnęłam się. - Pomyślałam, że może po zabiciu Stelli spróbowalibyśmy naprawić ten świat, co wy na to? Pokażemy tym sztywniakom co to dobra zabawa bez tych ich drogich zabawek, bez drogich ciuchów i świecidełek, za które mogą się powiesić. Pokażemy im jak żyć. Jesteście ze mną? - spytałam głośno. Odpowiedział mi ryk kilkudziesięciu osób. Uśmiechnęłam się. - Jeszcze raz dziękuję wam za to, że jesteście moją rodziną. To najlepsze urodziny jakie kiedykolwiek miałam.
  - Zdrowie Luzy Scarlet, największego pojeba galaktyki i okolic! - wrzasnął Natay, wskakując na krzesło. Butelki zostały wzniesione w górę w akompaniamencie dzikich wrzasków, które miały chyba imitować śpiewanie 'sto lat'. Uśmiechnęłam się i razem z resztą, wyzerowałam butelkę piwa. Nagle przypomniałam sobie o pudłach z ciuchami. Wyniosłam je na podwórko z niewielką pomogą kilku osiłków i pokazałam przebrania wszystkim zebranym. Ktoś pogłośnił muzykę i zaczęła się zabawa. Głośna muzyka, głośny śmiech.. I dorośli kryminaliści, najgorsze oprychy świata przebrane za księżniczki i wróżki w różowych spódniczkach, z kolorowymi boa na szyjach i plastikowymi koronami na głowach, bawiły się jak małe dziewczynki w przyjęcia, tylko, że zamiast herbat była smakowa wódka i cola. Kiedy stanęłam po środku zamieszania i głośno spytałam o papierosy, które mieli mi kupić, zostałam poprowadzona do jednego z vanów. Kiedy Rudy otworzył drzwi, zaniemówiłam. Zobaczyłam tęczę, całą paletę kolorów fajek. Chwyciłam pierwszą z brzegu i szybko ją otworzyłam. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Tak, zupełnie co innego niż w Nr.1. W podskokach wróciłam na tyły budynku.
  - Pij, pij, pij, pij, pij! - krzyczała dość duża grupka, stojąc naokoło Charlie'ego jak się potem okazało, który akurat zerował kolejne piwo z rzędu. Pokrzyczałam chwilę z grupką, potem podeszłam do moich 'księżniczek' i wypiłam z nimi kilka 'herbatek', pogadałyśmy o sensie życia, a ja zostałam siłą ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę. Rozerwałam jeden jej bok tak, żebym dała radę w niej chodzić. Rozdarcie musiało sięgać powyżej biodra, żebym dała radę postawić choć jeden krok. Nagle wpadłam na genialny pomysł. Zabrałam chłopakom niebieskie boa, pozłacaną koronę, różowe tutu, to wszystko nałożyłam na siebie i wspięłam się na dach.
  - Na bombę! - wrzasnęłam zbiegając z dachu i wybijając się z jego krawędzi. Leciałam. Wreszcie mogłam poczuć jak to jest latać. Zacisnęłam oczy, wstrzymałam oddech i słuchałam tego krótko trwającego szumu szybko przelatującego powietrza. Zwinęłam się w kulkę i wbiłam się w taflę wody. Wypłynęłam na powierzchnię w akompaniamencie głośnych wrzasków aprobaty. Wyszłam z basenu i zostałam prawie od razu okryta ręcznikiem, zdjęłam sukienkę i w samej bieliźnie, owinięta tylko ręcznikiem, poszłam do motelu się wysuszyć. Wytarłam całe ciało, owinęłam głowę kolejnym ręcznikiem i ubrałam się w ogromną, czarną koszulkę i szerokie, szare spodnie dresowe. Poruszyłam ramionami i odetchnęłam z ulgą. Nareszcie luz. Wyskoczyłam na podwórko i obserwowałam jak po mnie do wody skaczą inni. A ja? Piłam, bawiłam się. W końcu to były moje urodziny. - Gdzie idziesz? - spytałam Natay'a.
  - Muszę się odlać, zaraz wracam - zaśmiał się głośno. Kiwnęłam głową, uśmiechając się pod nosem. Wzrokiem odszukałam Can. Już chciałam do niej podejść, ale zauważyłam, że rozmawia o czymś z Jake'iem. Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś mnie wołał. Rozejrzałam się. Rozmowy cichły stopniowo, kiedy zauważyłam, że w moja stronę pędzi Natay. - Luza! Tu jesteś! - zawołał. Skinęłam głową, każąc mu tłumaczyć co się stało. - Nie ma na to czasu. Widziałem kilku ludzi, może z sześciu, max siedmiu. I koty. Dużo kotów. Musimy się spieszyć! - wrzasnął. Spojrzałam mu w oczy i już wiedziałam. Wskoczyłam do motelu przez okno, związałam włosy, chwyciłam obrzyn i szybkim krokiem przemierzyłam pokój. Wyważyłam drzwi i przeszłam przez korytarz. Kopnęłam obok z całej siły i już stałam przed motelem. Natay wskazał gdzieś do przodu. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam czerwone światła samochodów stojących tyłem i ich zarys, który był wyraźny dzięki światłom samochodów stojących naprzeciwko nich. Zaczęłam biec. Gdzieś po drodze moja gumka do włosów pękła i ją zgubiłam tak jak dobry humor i całą moralność, jaka jeszcze mi została. Każda sekunda się teraz liczyła. Usłyszałam gdzieś przed sobą śmiech. Modliłam się w duchu, żeby nie usłyszeć zamiast niego wystrzału z pistoletu. Moje oczy przyzwyczajone już do ciemności, wypatrzyły tyły osobówek. Ustawione były w kręgu, tak, żeby ich światła oświetlały stojące na środku okręgu klatki. Jeden z facetów upił łyk piwa, odstawił butelkę na maskę, chwycił pistolet i podszedł do klatek. Usłyszałam głośne i wyraźne prychanie kotów. Przyspieszyłam, przeładowując broń. Wymierzyliśmy w tym samym momencie, ale to ja byłam szybsza. Rozległ się huk wystrzału, a zaraz po tym, wskoczyłam w krąg świateł, znów przeładowując obrzyn. Koleś leżał na ziemi martwy, ale jego koledzy nadal byli żywi i celowali we mnie. Niestety, na ich nieszczęście, moi koledzy też nie należeli do tych zimnych i sztywniejących, przynajmniej fizycznie. Po chwili usłyszałam kilkadziesiąt par butów i okrzyki, które "grzecznie prosiły" o odłożenie broni. Faceci w kręgu spojrzeli po sobie, kiedy pierwsza dziesiątka moich wkroczyła w krąg światła, uzbrojona po zęby. Cieszyłam się, że szybsi byli ci bez przebrań. Pistoleciki, nożyki i scyzoryki kolesi przy samochodach wylądowały na ziemi, a moi pozbierali je i pochowali po kieszeniach. Rozejrzałam się, zabijając wrogów wzrokiem.
  - Związać ich - powiedziałam do Sida, który przekazał tą informację dalej. Kilku ludzi pobiegło do motelu po liny i sznury, a reszta została ze mną. - Natay! Candy Black! Sid! Trevor! Layla! Nervil! Do mnie! - wrzasnęłam. Po kilku sekundach wymienieni wyszli z cienia i stanęli przede mną. - Sprawdźcie samochody. Jeśli znajdziecie jakieś klatki to oceńcie stan zwierzaków, policzcie klatki i przekażcie mi wszystko, ze szczegółami - zarządziłam, cedząc każde słowo. Kiwnęli głowami i zabrali się do roboty. Ja, mimo szczerej chęci torturowania fagasów stojących przy maskach samochodów, bez podnoszenia klatek, oceniłam stan kotów będących po środku kręgu. Wyznaczeni wcześniej ludzie, przekazywali mi raporty. Łącznie znaleźliśmy dokładnie 71 kotów w klatkach, które były małe, o wiele za małe i druciane, a druty wbijały się boleśnie w ciała zwierząt. Koty nie miały jak się ruszyć, były głodne, spragnione, przerażone i nieufne. Po dokładnym obejrzeniu każdego malucha będącego w okręgu i wysłuchaniu raportów, zacisnęłam pięści. Podniosłam się z klęczek i podeszłam do najbliżej stojącego najbliżej faceta, a raczej teraz już rozlazłej frytki. Spojrzałam mu głęboko w przerażone oczy, uśmiechnęłam się i przyłożyłam mu prosto w twarz. Padł na ziemię, a ja uklękłam nad nim i raz za razem wymierzałam boleśnie mocne ciosy. Połamałam mu nos, wybiłam ze trzy zęby, podbiłam oko, którego teraz już nie było widać przez opuchliznę. I patrzyłam na jego zakrwawioną, opuchniętą twarz. - To za te biedaki, skurwysynu - wysyczałam mu na ucho, zaraz przed tym, jak odgryzłam mu jego kawałek. Fagas zaczął się drzeć głośno, jak czasami darli się ludzie, którym odcinano palce. Wyplułam skrawek małżowiny, po czym wstałam znad wijącego się z bólu kolesia. Przetarłam usta i brodę wierzchem dłoni, czując w ustach smak cudzej krwi. Splunęłam pod swoje stopy. - Wracajcie do motelu i róbcie co chcecie. Natay, Can i reszta wcześniej wymienionych.. Pakujemy klatki do wolnego samochodu. Jedziemy uratować te zwierzaki. - warknęłam, delikatnie unosząc dwie klatki i stawiając je na tylnych siedzeniach. Kiedy wszystkie klatki stały już nieruchomo na tyle samochodu, otworzyłam drzwi od strony pasażera i zrobiłam wymowny gest głową. Związani spojrzeli po sobie. Zacisnęłam zęby i kopnęłam kolesia w tyłek tak, że odbił się czołem od samochodu. - Właź, gnoju - warknęłam, wpychając go na siłę do samochodu. Reszta wsiadła do samochodów już bez pomocy. Stanęłam nad pobitym do nieprzytomności kolesiem. Po chwili namysłu kazałam Nervilowi zapakować faceta do jego samochodu. Kiedy były policjant spełnił moją prośbę, usiadłam za kierownicą jednego z siedmiu aut i ruszyliśmy. Pędziliśmy do najbliższego miasteczka z prędkością, jaką Layla uznała przez CB radio za karalną. Nawet nie próbowałam włączać jakichkolwiek stacji radiowych, nie mówiąc o szukaniu fajnych piosenek. Mój trochę opuchnięty przyjaciel, siedzący obok, miał dość kwaśną minę.
  - Co z nami zrobicie? - spytał, sepleniąc. Słysząc jego głos, powoli odwróciłam głowę w jego stronę, po czym mój wzrok wrócił na drogę. Uśmiechnęłam się szeroko do swojej wyobraźni. Kątek oka zobaczyłam strach kolesia, panikę i desperackie próby wymyślenia czegokolwiek, co mogłoby mu uratować skórę. - M-mój szef się wami zajmie. jeszcze tego po-pożałujecie - prychnęłam słysząc jego przerażony głos i dzwoniące zęby.
  - Lepiej się teraz nie odzywaj, bo zrobię z ciebie dzwoneczki do sań pierwszego na świecie Świętego psychoMikołaja - warknęłam. Zerknął na mnie zdziwiony. - Twoje zęby. Trzymaj je zaciśnięte - westchnęłam, przewracając oczami. Po chwili miałam już w dupie co robi ten koleś. Niech się boi. I tak daję mu taryfę ulgową. Te biedne kociaki nie wiedziały co się z nimi stanie, a on wie. Pewnie tak jak reszta jego kolegów. No, może oprócz tego niekontaktującego. Powinnam zainwestować w trochę cierpliwości, bo niedługo tak kogoś zabiję, a przecież nie chcemy, żeby ktoś dowiedział się gdzie jesteśmy. Pomyślałam chwilę o tym co zrobimy z naszymi więźniami. Piątka z nas będzie miała dużo zabawy, jeden dość krótko, chyba, że damy dość do siebie nieprzytomnemu. Chociaż.. Mój kolega wspomniał coś o szefie, czyli nie byli sami. Chwyciłam szczekaczkę  i nacisnęła guzik. - Zjeżdżamy, to tu - powiedziałam, skręcając ostro w prawo. Pierwszy budynek na jaki natrafiliśmy od czasu motelu to było schronisko. Praktycznie wykopałam drzwi samochodu i sprawdziłam czy nie widać nas z budynku. - Nat. Chodź. Przywal mi, o tu - wskazałam prawy kącik ust. Natay wyprostował się zdziwiony. - Musi wyglądać realistycznie, nie? - wskazałam na smugi krwi  faceta, któremu odgryzłam kawałek ucha. Chłopak skinął głową i wymierzył solidny cios w mój policzek. Odrzuciło mnie w bok. Potrząsnęłam głową, tłumiąc w sobie instynktowną chęć oddania chłopakowi dwa razy mocniej. Wskazałam na drzwi wejściowe, przybrałam maskę przerażonej dziewczynki i wbiegłam do budynku. - Halo! Jest tu kto?! - zawołałam głośno, a z moich oczu popłynęły łzy. Dzięki czemuś co mnie stworzyło za mój dar aktorstwa. Z pokoju po prawej wyszedł ogromny, łysy mężczyzna z dużą ilością blizn na widocznych częściach ciała. Spojrzał na mnie pytająco. - Tam są.. Koty.. One są w klatkach.. Głodne, przerażone.. - powiedziałam urywanym głosem, wskazując drzwi. No nieźle, wczułam się. Facet kiwnął głową.
  - Ile? - spytał, kierując się do drzwi na lewo. Kiedy podałam mu liczbę, otworzył szerzej oczy. Jedno z nich było dziwne, jakby.. Jakby takie zamglone, ale nadal niebieskie. Potrząsnęłam głową. Najpierw zwierzęta. Jason, to znaczy łysy ze schroniska, zdjął drzwi wejściowe z zawiasów, żebyśmy nie musieli ich ciągle otwierać. Nosiliśmy klatki, każdy po dwie i każdy robił pięć rund. Kiedy skończyliśmy, wszyscy dostaliśmy po dwie miseczki, kubeł wody i torbę jedzenia dla kotów. Pokazywaliśmy zwierzakom, że nie ma się już czego bać, że wszystko już jest dobrze, że są bezpieczne. Co dziwniejsze, udawało nam się. Koty nam zaufały. - Nie mogły być długo w niewoli, maksymalnie dwa dni. Nie byłyby tak ufne. Dzięki wam nadal żyją - powiedział Jason, kiedy już ze wszystkim się uporaliśmy, a koty spały albo obwąchiwały pomieszczenie. Pociągnęłam nosem. Facet spojrzał na mnie i też usiadł na ziemi, tak jak my. - Gdzie reszta? - spytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Nigdy nie uwierzę, że Luza uciekła z taką garstką ludzi.
  Zmarszczyłam brwi. Skąd?
  - Nigdy też nie myślałem, że kiedykolwiek cię zobaczę. Już teraz jesteś legendą - powiedział, a ja potrząsnęłam głową, udając, że nie wiem o co chodzi. - Udawanie nic ci tu nie da. Wiem sporo rzeczy i mam kontakty tam, gdzie nawet ty nie możesz dotrzeć. Nigdy bym cię nie poznał, gdyby nie cynk od tych z góry - powiedział, uśmiechając się lekko. Skinęłam głową, przyznając mu rację.
  - Ta, nie uciekłam tylko z nimi, ale przywiozłam koty tylko z nimi i oprychami, którzy chcieli je zabić. Możemy ich tu wprowadzić? Pozamykaliśmy samochody, ale nie chcielibyśmy, żeby uciekli - westchnęłam. Jason skinął głową. Spojrzałam na resztę, a oni ruszyli do na nowo założonych drzwi. - Więc.. Jason. Mówisz, że nigdy byś się mnie tu nie spodziewał. To ja nie spodziewałam się, że TY będziesz pracował TUTAJ. TY, który od psychopaty w opinii publicznej stałeś się bohaterem - powiedziałam siadając już normalnie, luźno.
  - A więc znasz tą historię - westchnął. Kiwnęłam głową. - Zanim spytasz czemu ogłoszone zostało rozwiązanie sprawy, ale nikt nie został zapuszkowany.. Pewne rzeczy się nie śniły ani filozofom, ani żadnemu innemu człowiekowi na tej ziemi. To samo by ci powiedziała Leah Stewart, moja współpracownica i Roksana, mój najgorszy wróg.
  - Czekaj.. Czy Roksana to nie imię...
  - Właśnie o tym mówiłem. Nie drąż lepiej - przerwał mi. Wzruszyłam ramionami. Czyli nie mam co nawet pytać o to, jakim cudem miał zdrowe oko mimo przebicia go stalowymi igłami i jak to możliwe, że sam zszył sobie usta metalową nicią, a potem rozerwał ją samym uśmiechem nie uszkadzając sobie warg. No i oczywiście nie było sensu pytania o to, jak sam sobie przebił to oko. Szkoda.
  - Wchodźcie wreszcie - zawołał Natay, kopiąc jednego z naszych więźniów w tyłek. - Małe gnojki. Jak do znęcania się nad zwierzętami to pierwsi, ale jak wiecie, że nie macie już szans wyjść z czegoś cało to nie skorzystacie - warknął, sadzając fagasów pod ścianą.
  - Zostawicie mi ich? Mam ochotę się wyżyć na kimś - powiedział Jason. Spojrzałam na niego, potem na swoich ludzi, którzy wzruszyli ramionami. Kiwnęłam głową.
  - Możesz ich sobie wziąć, ale ten z pręgą na czole jest nasz - powiedziałam twardo. Jason zaprowadził kolesi na zaplecze i zamknął ich tam na klucz. Mój kolega, z którym tu przyjechałam, skulił się w sobie. - Jedziesz z nami? Wielu z moich chciałoby cię poznać - zaproponowałam Jasonowi. Zastanowił się chwilę, po czym zgodził się. Zapełniliśmy miski z jedzeniem i wodą dla kotów, Jason zaniósł swoim więźniom bukłak wody i trochę suchego chleba. Spojrzałam na Jasona zdziwiona.
  - Nie bój się. Mam inny pomysł na ich ukaranie - uśmiechnął się, a ja przez chwilę pomyślałam, że nie tylko ja tu jestem niezrównoważona psychicznie. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Myślałam, że ten Jason, wielki bohater, który 13 lat temu zatrzymał falę zabójstw, będzie trochę bardziej sztywny. Cieszyłam się, że to była tylko pomyłka. Zostawiliśmy 5 samochodów pod schroniskiem, a pozostałymi dwoma ruszyliśmy w drogę.
  - Więc.. Jason.. - zaczęłam, drapiąc się po kolanie. - Czemu nie mogę prowadzić? - spytałam, wybijając palcami rytm na oknie.
  - Masz 17 lat, dopiero co uciekłaś i znów chcesz tam wracać? Nie powinnaś prowadzić, bo jak zatrzyma was policja, to będzie źle, wierz mi - powiedział twardo. Pierwszy raz w życiu poczułam, że ktoś inny niż ja ma rację. Wcześniej o tym nie pomyślałam. Zgodziłam się z facetem siedzącym za kierownicą i spojrzałam na ciemność za oknem. Po kilku minutach zajechaliśmy pod motel. Było cicho, zbyt cicho. Wysiedliśmy z samochodów, każdy z bronią w ręku. Podzieleni na cztery dwuosobowe grupy, rozdzieliliśmy się. Natay i Can obeszli motel od lewej strony, Nervil i Layla od prawej, ja z Jasonem weszliśmy do środka i skierowaliśmy się na lewo, a Sid i Trevor na prawo. Od strony kuchni i piwnicy nic nie znaleźliśmy. Nagle usłyszałam wołanie. Przebiegłam przez salon i wyskoczyłam na podwórko. Nie zrobiłam ani jednego kroku dalej. Opuściłam broń i uśmiechnęłam się szeroko. Wszyscy siedzieli za motelem pochłonięci grami planszowymi i karcianymi. Kiedy tylko nas zauważyli, otoczyli nas i chcieli wiedzieć co się działo. Opowiedziałam im krótko o tym, jak zajechaliśmy do schroniska, o bezpieczeństwie kotów i o tym jak Jason dowiedział się, że jesteśmy nikim innym tylko pierwszą paczką uciekającą z Nr.1. Jason od razu został wzięty w obroty. Pytaniom nie było końca, czemu się nie dziwiłam. Prawie każdy tutaj uwielbiał tego łysego psychopatę. Uśmiechnęłam się, nalewając sobie pół szklanki czystej wódki. Wypiłam wszystko na raz i skrzywiłam się lekko. Gorzka. Tego smaku mi brakowało. Stałam przy stole, kiedy wszyscy, dosłownie wszyscy siedzieli i słuchali co mówił Jason. Wreszcie trochę spokoju. Nalałam sobie kolejne pół szklanki i wypiłam to duszkiem. Nagle ktoś zasłonił mi usta dłonią i przyciągnął do siebie. Chwyciłam rękę, która mnie trzymała i próbowałam ją od siebie oderwać. Niestety z marnym skutkiem. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak silnego, kogoś, kto byłby kobietą. Odwróciłam głowę lekko. Kobieta położyła palec na ustach.
  - Nie krzycz, nie zrobię ci krzywdy. Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek przeszkadzał nam w rozmowie, a gdyby Jason zobaczył, że tu jestem, to wziąłby mnie na przesłuchanie. Zabiorę rękę, a ty nie będziesz nic mówić, tylko pójdziesz za mną, dobra? - powiedziała tak cicho, że gdyby nie szeptała mi centralnie na ucho, to pewnie bym jej nie usłyszała. Kiwnęłam nieznacznie głową. Kobieta puściła mnie, a ja spokojnie nalałam sobie kolejne pół szklanki wódki sobie i dla niej. Podałam jej szklankę, ścisnęłam obrzyn w jednym ręku, w drugim szklankę i poszłam za nieznajomą. Mimo, że moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, nie mogłam zobaczyć co miałam pod nogami. W pewnej chwili zachwiałam się, ale kobieta mnie podtrzymała. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła dalej. Zaciągnęłam się nocnym powietrzem. Rześkie, piękne. Zawiał wiatr od przodu i wtedy poczułam najpiękniejszy zapach jaki kiedykolwiek czułam. Zapach lasu, cynamonu i jakiegoś zwierzęcia, chyba psa. jej włosy rozwiały się na wszystkie strony. jedyne co mogłam teraz zobaczyć to to, że były długie, cholernie długie. Dłuższe niż moje. - Uważaj. Będziemy wchodzić teraz pod górę - powiedziała miękko. Jej głos był mocny i stanowczy, ale jednocześnie delikatny. Nigdy nie słyszałam czegoś podobnego. Wspięłam się za nią na górkę, wciąż nie puszczając jej dłoni, która trzymała moją mocno. Stanęłyśmy na górce. Kobieta usiadła, a ja wraz z nią. Upiłam łyk trunku, który teraz wydawał się dziwnie słodki. Przypomniałam sobie, że nalałam wódki wiśniowej. Uśmiechnęłam się pod nosem. - Dziękuję, że mnie nie wydałaś. Nie było mnie w domu od.. kilku tygodni chyba. Gdyby Jason teraz mnie zobaczył, pewnie by zwariował - zaśmiała się.
  - On jest.. twoim mężem? - spytałam cicho. Pokręciła głową, patrząc w moją stronę.
  - Jest dla mnie bardziej jak.. syn. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale..
  - Nie musisz wyjaśniać, dość dużo dziwnych rzeczy widziałam, więc to nie jest wcale takie złe. Jason jako synek. No nieźle - zaśmiałam się pogodnie. Kobieta spojrzała na mnie.
  - Masz ładny głos - powiedziała, a mnie zatkało. - Tak w ogóle.. Powinnam się chyba przedstawić. Jestem Leah Stewart. Dokładnie to Leah Susan Stewart, ale nie lubię tego drugiego imienia.
  - Luza. Luza Scarlet - odpowiedziałam ściskając wyciągniętą ku mnie dłoń.
  - Patrz Lucy. Tam, w górę. Widzisz? - spytała wskazując niebo. Spojrzałam na nią, zastanawiając skąd zna moje prawdziwe imię. Po chwili wzruszyłam ramionami i zwróciłam wzrok w górę. Granatowe niebo, małe, białe punkciki, że niby gwiazdy i jedna, ogromna, biała tarcza księżyca w pełni. Wypiłam do końca swoją część trunku i odstawiłam szklankę obok broni. - Zabrałam cię tu, bo chciałam poprosić cię o pomoc, Lucy - spojrzała na mnie, a ja spojrzałam na nią. Księżyc oświetlał ją tak, że wyglądała trochę jak anioł. Jej oczy były jak diamenty. Błyszczały tak pięknie. Jej brązowe włosy powiewały lekko.
  - W czym pomóc? - spytałam przecierając oczy.
  - Muszę zabić parę osób, ale w pojedynkę mi się to nie uda. Dałabyś radę mi pomóc? Tylko ty, nikt inny by nie poszedł. Żaden z twoich ludzi nie wchodzi w grę - powiedziała. Poczułam w głowie lekkie wirowanie.
  - Odpowiem ci jutro, ok? Dziś nie zbyt mogę już myśleć - zaśmiałam się.
  - Jesteś podpita, czuję to. Dobrze, powiesz jutro. Możemy tak posiedzieć jeszcze chwilę? - spytała, mówiąc co raz ciszej. Pokiwałam głową, kładąc się na zimnym piasku. - Ile dokładnie masz lat?
  - Dziś skończyłam siedemnaście - westchnęłam.
  - Najlepszego w takim razie - usłyszałam uśmiech w jej głosie. - Ja mam.. z dwadzieścia dwa - jej zawahanie nie wzbudziło we mnie żadnych podejrzeń. Czasami ludzie muszą kłamać. Chyba, że to wina alkoholu. Nie wiem. Zamknęłam oczy i prawie natychmiast odpłynęłam. Poczułam tylko jak ktoś mnie podnosi i idzie. Wczepiłam się w ciepłe, bardzo ciepłe ciało. Zawiał wiatr i poczułam zapach lasu, cynamonu i jakichś zwierząt, chyba psów. Długie, miękkie włosy smagnęły moją twarz. Na moim brzuchu leżał obrzyn, czułam jego ciężar. Mruknęłam zadowolona. Usłyszałam mocny, stanowczy, ale za razem delikatny głos, mówiący coś do kogoś. Ciepłe ciało zniknęło, a pod sobą poczułam miękki materac. ktoś okrył mnie kocem. Wtuliłam się w poduszkę i zasnęłam otulona pięknym zapachem lasu, cynamonu i jakichś zwierząt, chyba psów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz